Blog

Inkub

Ta pozycja to fenomen. Połączenie thrilleru, kryminału i fantastyki – w bardzo subtelny sposób wprowadzonej do powieści. Doskonale wykreowani bohaterowie, miejsca zdarzeń oraz otoczka niepewności, sprawia, że czytelnik nie może oderwać się od czytania. Ja tak właśnie miałam.

Uparty i dzielny policjant. Poboczne postacie, których życie jest zagrożone. I ona. Kobieta o różnych oczach, wzbudzająca mieszane uczucia. Pojawiająca się wszędzie tam gdzie dzieją się niewyjaśnione zdarzenia.

Polecam każdemu tą książkę – chociaż swoją objętością (ponad 900 stron) może z początku odstraszyć. Warto jednak zaryzykować i poznać tą niesamowitą powieść, która mąci umysł i sprawia, że człowiek jeszcze długo po jej przeczytaniu nie może w pełni wrócić do rzeczywistości.

Kwantechizm

Ta książka to moje odkrycie w dziedzinie fizyki kwantowej. Temat fizyki jest jednym z zagdanień, które mnie bardzo interesuje i nurtuje. Zawiłość i problematyczność sprawiają, że tak bardzo chcę ją poznać – co wcale nie jest łatwe.

Doktor Dragan w sposób absolutnie perfekcyjny ukazuje nam złożoność fizyki kwantowej w codzinnym życiu. Poprzez porównania, łatwy język i odniesienia do codzienności, w znacznie łatwiejszy spób możemy zbliżyć się do tego trudnego tematu jakim jest fizyka kwantowa.

Polecam tą książkę każdemu kto pasjonuje się fizyką, a nie jest w stanie zrozumieć typowo naukowego języka

Ukoronowani

Wstaje kolejny dzień, kolejne statystyki, liczby, raporty. Nikt nie nadąża. System pada z dnia na dzień. Każdy to wie, ale udaje, że go to nie dotyczy. Udaje, że gdy jego to dosięgnie, system zadziała. Słońce pełne obaw wystawia się na publiczny lincz. Wie, że wraz ze swoim pojawianiem się, przynosi kolejne godziny krzyku, bólu, prawdy. Z dachu najwyższego budynku widać, jak z każdym kolejnym dniem, fala pandemii wkracza na nowe rejony. Widać jak karetki co raz to bardziej zagłębiają się w miasto, są coraz bliżej. Najgłośniejszy dźwięk to właśnie wycie syren. Kiedy przejeżdżają przez kolejne ulice, a ratownicy modlą się w duchu, aby tym razem przyjęli ich pacjenta. „ Nie odsyłajcie. Nie odsyłajcie” – cicha melodia wydobywa się z ich ust. Ale znowu ten sam scenariusz, a może i gorszy, bo nawet nie ma pozwolenia na wjechanie na podjazd. Od razu opuszczone rogatki. Wyraźny sygnał, ze trzeba zawrócić. Ale gdzie?…zaraz skończą się możliwości. Już się skończyły. Ale spokojny głos rządu, mówiący, że wszystko pod kontrolą, zagłusza krzyki personelu medycznego, ratowników medycznych, pielęgniarek…każdego kto stoi najbliżej wroga i stara się nie oddać mu kolejnej duszy.

Świat mimo chaosu, stanął w miejscu. Na ulicach brak ludzi, a ci co wyszli są jak samobójcy, kamikadze. Maski na twarzach, jak u najgorszych zbrodniarzy. Jak cenzura w telewizji, by społeczeństwo nie musiało oglądać twarzy oprawców.

Siedzę na dachu budynku i patrzę jak na moich oczach, wszystko znika. Dane statystyczne ukazują poziom codziennej tragedii. Liczby z dnia na dzień ewoluują i napawają strachem. Czuję ból w klatce piersiowej. Ale to nie to. To panika. Mózg głupieje i uznaje, że tak powinien się zachowywać. Dostosowuje się do realiów. Czytam kolejnego mema, który ma załagodzić i ukazać mniej straszną prawdę. Ale oczami wyobraźni widzę jego twórcę. Oczy wielkie od strachu, trzęsące się palce nad klawiaturą, stukające o siebie zęby. Jak w febrze. Raz gorąco, raz zimno. Biorę głęboki wdech, aby upewnić się, że jeszcze mogę. Udaje się, ale panika podsuwa uczucie kłucia. Wiem, że to złudne. Jestem obywatelem podporządkowanym pod reżim. Boję się. Nie będę ukrywać, że jest inaczej. Chcę przeżyć. To się teraz liczy. Wiem, że kiedyś to się skończy, a każdy wschód słońca, przypomina mi, że jestem coraz bliżej. Nie mogę się poddać. Nie teraz. Wiele miesięcy strachu i paniki. Wyrzeczeń i udanych prób uniknięcia bliskiego spotkania z wrogiem. Mówią, że każdy musi to przejść. Jakaś cząstka mnie się z tym zgadza, ale mimo to nie chce się poddać. Nie wyjdę na ostrzał i poczekam co będzie. Próbuje pojąc rozumowanie tych co nic sobie z tego nie robią. Wielu takich poniosło klęskę. A mimo to nadal są tacy, którzy oślepli i nie chcą przejrzeć. Przez głowę co jakiś czas przebiega mi myśl aby stad uciec. Ale gdzie…TO jest wszędzie. Mam wrażenie że w ludzkiej postaci stoi za mną i czeka aż stracę czujność i będzie mogło zaatakować. Patrzę wiec nadal przed siebie, bojąc się ujrzeć jego twarz. Wyobrażam TO sobie jako młodego chłopca. Wyglądającego niewinnie. Jak aniołek. On chce się tylko bawić…a że przy okazji wymorduje połowę ludzkości…pech.

Myślę co będzie jeśli mnie to dosięgnie. Jakie mam szanse. Nie przyjmuje pozytywnych myśli. W ostatnim czasie raczej próbuję oswoić myśli o śmierci i nie bać się jej za bardzo. Przecież gdy ona przychodzi, nas już nie ma. Boje się bólu, walki o każdy oddech, bycia na granicy świadomości i czekania aż mały aniołek przyjdzie mnie zabrać. W tej chwili nikt już by nie pomógł. Nie ma ludzi. Nie ma ratunku. W gazetach nagłówki „Jak będziemy umierać”. Czyli nadzieja też już odchodzi do lamusa. Nie ma nic gorszego niż czekanie. Niewidzialny wróg to przekleństwo. Uznaje się, że gdy ktoś nie chce się ujawnić to jest tchórzem. Nie w tym wypadku. To nie tchórz, ale dobrze zorganizowany twór, logicznie oceniający szanse i kładący się cieniem w najmniej spodziewanym miejscu. Rozsyła swoją armie na cały świat w zaledwie kilka godzin. Ma już pod kontrola cały świat. Nie ma gdzie uciec. Trzeba walczyć. Ale jak? Wojsko w kitlach ze stetoskopem na szyi – który bardziej zaczyna przypominać sznur do zakończenia życia – nie daje już rady. Ale ludzie wymagają ochrony. Każą bronić i ratować swoje nędzne życia, które tak łatwo wystawiają na nierówna walkę. Wielu się udało wyrwać z objęć Ukorowanego. Ale to nie znaczy, że nadal tak będzie. Gdy system upadnie…

Słońce już wisi nad miastem. Stara się nie rzucać w oczy, aby nie zostać posadzonym o kolejne tragedie. Równie dobrze mogłoby nas wszystkich spalić i zostać uznanym za największego zabójcę ale i bohatera dla tych którzy nie mają już siły, ani wiary. Szybki koniec. Wszystko od nowa. Zaczyna się kolejny wyścig z czasem i brakiem miejsc. Karetki jak oszołomione mrówki, szukają schronienia. Ale wszędzie ślepy zaułek. Nie ma dokąd jechać. To się wkrótce skończy. Nie będę wyjeżdżać. Nie będzie sensu. Zostanie nam mleko, miód, czosnek i modlitwa dla wierzących. Do tego Gripex, termofor i dużo płynów. I myślę że tak bym chciała walczyć. W domu. Chociaż egoistycznie. Bo rodzina najważniejsza. Nie chcż jej poświęcać. Chociaż w domu najlepiej się choruje. I umiera.

Ludzie zaczynają spiskować, doszukiwać się błędów i oszustw systemu. Statystyka to dla nich za mało. Ze słów rządu wyłapują i tworzą wygodne dla nich teorie. Tego się już nie powstrzyma. Artykuły zalewają nas przypuszczeniami, domysłami, nowymi sposobami na oszukanie Ukorowanego. Jestem w grupie ryzyka. Dlatego siedzę tu gdzie siedzę i patrzę z daleka. Nie muszę być w centrum, ani nawet blisko, aby widzieć co się dzieje i jaka będzie przyszłość. Przestalam liczyć dni, które jestem już w izolacji. Jakiś czas temu jeszcze wierzyłam, że mogę iść na miasto. Teraz? Moje miasto zamyka się w moim pokoju. Laptop to okno na świat. Dochodzę do wniosku, że twórcy filmów apokaliptycznych nie mieli pojęcia co to znaczy prawdziwa zagłada i nieunikniony koniec. Zawalający się budynek można opuścić. Przed pożarem jakoś uciec. Tsunami przeczekać w schronie. Ale niewidocznego zła nie da się tak łatwo ominąć. Jest jak dobrze wyszkolony szpieg. Żołnierz, który z zajęć kamuflażu dostał dyplom. Czujesz jego wzrok na sobie, ale nie jesteś  wstanie dostrzec. Dopiero gdy cię dopadnie i poczujesz jak zwala cię z nóg, jak penetruje twoje ciało i umysł. Wtedy będziesz mieć pewność, że jednak istnieje.

Zastanawiam się jaką mogę mieć pewność, że to tylko mój umysł, że ataki paniki powodują niedogodności i objawy. Nie mogę. Może właśnie walczę. A może zostały mi już policzone dni. Dowiem się na końcu. Zdaję sobie sprawę, że choroba jest w dużej części w mojej głowie. Że od mojego nastawienia zależy bardzo wiele. Nie mam zamiaru się poddać, jeśli nadejdzie nieuniknione. Ale mimo wszystko, moje kalkulacje dają wynik, że ode mnie mało zależy.    

Mija dzień. Przeplatany liczbami, wynikami, danymi. Jest późny wieczór. Noc kładzie niemy zakaz mówienia o tym co złe. Robi się dziwnie cicho. Chociaż wiem, że wojna trwa nadal. Ludzie którzy przetrwali kolejny dzień, chowają się do swoich azylów. Ci, którym się nie udało, są wożeni z miejsca na miejsce, albo siedzą na korytarzach szpitali z mniejszym już brakiem zaufania, mniejsza pewnością, że wszystko skończy się dobrze. Karetki jakby zwolniły, mimo że na liczniku nadal prędkość dozwolona tylko dla nich. Kiedy się wsłuchuję, słyszę tylko odgłos kół sunących po asfalcie. Widzę w oddali niebieską łunę „kogutów”, ale są bezdźwięczne. Nie dlatego, że wyłączone. Są włączone non stop. Ale w świecie realności, ich dźwięk nie ma najmniejszego sensu. Nic nie zmienia. Ich przywileje zanikają. Są porównywalne z każdym innym pojazdem na drodze.

Wieczór daje dziwny spokój. Jest jak meta po długim biegu. Ale gdyby spojrzeć za siebie…wielu nie ukończyło maratonu. Leżą na trasie, ale nikt ich nie podniesie. Chociaż ci co dziś dobiegli do mety, boją się tych, którym się to nie udało…jutro postąpią identycznie. Wyjdą jak wampiry w światło dnia aby dać się spalić żywcem. Będą obwiniać cały świat za swój ból i niemoc. Nie zauważą swoich błędów. Nie dopuszczą myśli, że sami są winni. Młodzi naiwni. Starzy głupi. Tworzą nas te same atomy. Ale niektórzy nie chcą dać się tak łatwo zabić.

Myślami wracam, wstecz. Zaczęło się daleko od nas. Ale było pewne, że nadejdzie. Szło jak lawina, tsunami. Rozglądało się, czy aby nikogo nie pominęło. Niestety nie. Czy była szansa by to powstrzymać? Próbowano. Myślę że nieudolnie. Ale kto wiedział wtedy z czym mamy do czynienia?

Teraz nie wiemy. Co chwile Ukoronowany ukazuje nam jak bardzo może nas zniszczyć, upodlić i sprowadzić na ziemie. A nawet pod nią. Czy to jakaś kara? Test? Są wygrani? Jakie są reguły? Nikt nie zna odpowiedzi, ale każdy prześciga się aby uwodnić, że to właśnie my, a nie oni mamy racje, lekarstwo, odpowiedź. Społeczeństwo zaczyna się dzielić. Wznosić mury i granice. Ukazuje się obraz, że takie chwile jak te, nie są w stanie zbratać narodów. Jest nas tak wielu. Wróg jest jeden. Ale przez zaślepienie, próby udowodnienia czegoś, pozwalamy sobie na zajęcie naszych terytoriów, organizmów, umysłów. Walczymy sami ze sobą. Walczymy z systemem. Uważamy, że chcą nas ubezwłasnowolnić. Nikt nie jest idealny. Rządy nie wiedza jak walczyć. Ale to na nas spoczywa odpowiedzialność. To nam powinno zależeć, aby przeżyło nas jak najwięcej. A my jesteśmy w stanie sponiewierać bratnią duszę, za nieudolny system. Za własne przekonania, niepotwierdzone niczym.

Czas mijał. A ciągła informacja, była ta dobra. U nas nie ma. Cisza. Spokój. Wszyscy zdrowi. Nie robiliśmy nic. Byliśmy przygotowani. Wszystkich i wszystkiego mieliśmy pod dostatkiem. Teraz? Zaczyna brakować już nawet wiary i nadziei, że będzie dobrze, że jakoś się z tego dźwigniemy. Patrzenie na błagalne filmy, wpisy i prośby przestaje robić wrażenie.

Kolejny dzień. Szukam w spisie szczęśliwych liczby tej, która ukazała się dzisiaj. Nie ma. Chociaż jej widok i wielkość onieśmiela i powoduje dreszcz sprzecznych emocji. Jaka jest granica, kiedy więcej zer oznacza negatyw? Osiągnęliśmy pewien pułap, który nie powinien zostać przekroczony. Ludzie gubią się w zeznaniach. Zrzucają winę. Oddalają ją od siebie. Jak zbrodniarze po spowiedzi. Czyści tylko z zewnątrz. Odchodzą od konfesjonału z zakłamaną wiarą, że zostało im wybaczone. Lecz tym, którzy nie wierzą, że to wszystko to realny byt…nie dane jest błogosławieństwo.

Noce nie dają ukojenia. Realność tragedii wszczepia się w umysł i sny. Sugeruje kolejny scenariusz. Jak gdyby życie, nie miało wystarczającej wyobraźni. Sens słów, że tylko wyobraźnia jest ograniczeniem, przybiera na sile i zaczyna przerażać. Społeczeństwo potrzebuje wyhamowania jak łaski. Nasze granice zalewa czerwony rygor. Klatka się zamyka. Skrzydła zostają podcięte. Nie ma drogi ucieczki. Widmo nieuniknionego stoi w rogu i przygląda się jak panika, a zarazem brak rozsądku wypełnia poszczególne zakamarki. Pochyla się i wnikliwym wzrokiem bada każdego z nas. Doszukuje się słabych ogniw. Umysłów. Ciał. Jesteśmy na widoku. Sami do tego doprowadziliśmy. Podaliśmy się na tacy Ukorowanemu. Korzysta z okazji. Byłby głupcem gdyby tego nie zrobił. Bawi się z nami. Daje nadzieję, podsuwa błędne dane do statystyk. A potem wszystko to niweczy, aby poczuć nad nami przewagę. Nie ma jednego toru. Nie ma konkretnego przypadku. Jest chaos.   

Przesuwamy granicę. Jakby nic nie ważyły. Ale ważą. Ważą się ludzkie życia. Zera się zwielokrotniają. Ale to już nie robi wrażenia. Pojedyncze osobniki, nie mają szans sforsować pędzącej otchłani. Ale tłum także nie ma siły przebicia. Tragedia zalewa tragedie. Nic już nie jest takie jak powinno. Mimo czasu pędzącego naprzód, my się cofamy. Wajcha zatrzymująca pędzące nieszczęścia, zaklinowała się. Żaden potok gorliwie ułożonych słów, układających się w przemówienia władzy, nie są w stanie uciszyć głosu protestujących, sygnału karetek.

Patrzenie za okna, nie napawa optymizmem. Kiedyś niewinnie przejeżdżające ambulanse, dziś są jak karawany. Masz nadzieję, że nigdy nie znajdziesz się wewnątrz.

Ten moment po przebudzeniu. Te kilka chwil. Mózg jeszcze nie rejestruje rzeczywistości, lecz uśpiony, daje poczucie bezpieczeństwa i normalności. Po chwili jednak sam siebie przestaje oszukiwać i wyłącza system ochronny dla siebie i ciała. Nie pozwala sobie na wyimaginowane realia. Jest zbyt niebezpiecznie, zbyt okrutnie. Zaczyna się kolejny dzień walki o przetrwanie. Musisz żyć. Nie możesz pozwolić sobie na upadek. Ale nie możesz się ukrywać bez przerwy. Nie jesteś przestępcą. Chociaż zamykające się strefy wokół Ciebie, stwarzają wrażenie, że zostałeś zakwalifikowany do grupy najgorszych złoczyńców. Mimo, że to właśnie Ty jesteś obywatelem pozwalającym założyć sobie kajdany, dla dobra ogółu.

Nie widzę sensu współczucia tym którzy sobie i nam zgotowali ten los. Głupi wybór doprowadza do szaleństwa. Czy to się da kiedyś odkręcić? Czy przyjdzie nam żyć w takim miejscu? Nie mamy wyboru, mamy nakaz.

Zadając sobie nierzadko pytanie w wielu aspektach życia: co bym zmieniła w… zawsze na końcu dochodzi się do wniosku, że pomimo wielu rozsądnych i logicznych (z mojego punktu widzenia) rozważań, na snuciu hipotez i układaniu planu wdrożenia pomysłów w życie – na myślach i marzeniach się kończy. Z prostego faktu, iż nie mam wystarczającej władzy, aby w jakikolwiek sposób zadziałać na wybranym polu. Spróbuję jednak w poniższym pisemnym wywodzie przeanalizować sytuację z perspektywy ESP oraz zmian, których bym dokonała, mając taką możliwość.

Zagłębiając się w temat ESP i wszystkiego co z nim związane, natknęłam się na zwrot jakim jest interesariusz, czyli pojedyncza osoba lub grupa działająca w ściśle określonej organizacji. Czytając dalej, można było dowiedzieć się, że grupy interesariuszy dzieli się na wewnętrznych oraz zewnętrznych. I właśnie w tej drugiej kategorii odnalazłam podmiot, który można powiedzieć, ma największą władzę między innymi w zakresie ekonomii sektora publicznego – władze państwowe.

Pozostali interesariusze to między innymi pracownicy czy udziałowcy, należący do grupy wewnętrznej oraz klienci, dostawcy i organizacje pozarządowe – grupa zewnętrzna. Każda z nich ma swój udział w tworzeniu ESP i jest jego nieodłącznym elementem. Chcąc jednak jak najpełniej odpowiedzieć na zadany temat, postanowiłam wcielić się w rolę tej najwyższe władzy – państwowej. Zadając sobie pytanie: czym kieruje się władza i jaki jest jej cel w ekonomii sektora publicznego, najbardziej ogólnym a zarazem dokładnym stwierdzeniem jest, że cel ten to zaspokojenie potrzeb społecznych. Zarówno całej populacji jaki i indywidulanych jednostek. A więc zastanawiając się nad odpowiedzią do zadanego tematu i chcąc skupić się na wybranym zagadnieniu, które dotyczy wszystkich i jest czymś co według mnie potrzebuje zmian, aby służyć w jak najlepszej wierze, przyszła mi na myśl aktualna sytuacja całego państwa, które zmaga się z pandemią, a sektorem, który najbardziej to odczuwa, jest opieka zdrowotna, a konkretniej mówiąc szpitale, które to od wielu miesięcy stoją na straży zdrowia i życia pacjentów.

Przepełnione sale a niekiedy i korytarze, zamykanie oddziałów takich jak onkologia, pediatria czy nawet położnictwo – to wszystko dało wyraźny obraz jak bardzo sektor zdrowotny jest obciążony wydarzeniami ostatnich miesięcy. A przecież zdrowie jest najważniejsze…

I tu pojawia się mój sprzeciw i zarazem poparcie dla zmian, ściśle obejmujących kryteria finansowe.

Początek lutego 2020, debata w sprawie prawie 2 mld zł. Komu przyznać taką kwotę? Kandydaci starający się o to dofinansowanie to odziały onkologiczne oraz TVP. Wydaje się, że wybór jest oczywisty…a jednak nie. Każdy ma swoje zdanie, swoje uzasadnienie w różnych kwestiach i powinno się to uszanować. Ale kiedy świat staje w obliczu – można powiedzieć dosadnie – tragedii wielu ludzi, kiedy każdy dzień przynosi co raz to większe liczby chorych i zmarłych…to przyznanie pieniędzy telewizji, która (przepraszam, że tak to ujmę) jedyne co robi to nagłaśnia problem, ale nie stoi na straży ochrony ludzi wiezionych karetkami na kolejne zapełnione odziały – jest dla mnie porażką władz tego państwa. I tak, właśnie to bym zmieniła, priorytety.

Aktualnie bardzo wyraźnie widać, w jak dużym stopniu, czas pandemii odbił się na osobach chorych onkologicznie. Zamknięte odziały, brak funduszy i nagły wzrost ludzi z zaawansowanym nowotworem. Czy potrzeba do tego komentarza?

Planowany „Polski Ład”, który ma utwierdzić wszystkich, że większy zakres świadczeń w żaden sposób nie odbije się na kosztach jest tylko wzniosłymi słowami wypowiadanymi na mównicy przez rządzących. A jedyne podawane kryterium w tej sprawie to zwiększenie wydatków publicznych. Gdzie w tym „prognozy” dotyczące kolejek do lekarza? Długość życia? Przeżywalność po wykryciu nowotworu? Kolejne dodatkowe zera na kontach budżetu publicznego nie mają znaczenia, kiedy nie są umiejętnie i w odpowiednim momencie wykorzystywane. Bo za pieniądze można kupić wszystko, ale nie zdrowie. Można zapobiec chorobie, wdrożyć dodatkowe, lepsze i skuteczniejsze (co niestety wiąże się z kosztami) leczenie. Czy chociażby – tu kolejna kwestia związana z finansami i sektorem medycznym, która jest do zmiany – lepiej opłacać lekarzy, którzy się wykształcili w Polsce. Aby zaraz po studiach nie uciekali za granicę.

Analizując dalej wybrany temat ESP w kategorii zdrowia, gdyby ode mnie zależało i miałabym moc sprawczą, to jedną ze zmian, które zarówno miałyby szanse uratować znacznie więcej ludzi jak i zmniejszyć koszty późniejszego leczenia, byłoby dofinansowanie do programów diagnostycznych. Analizując raporty medyczne, można zauważyć, że Polska jest jednym z krajów obok chociażby Chile, gdzie nie ma żadnej poprawy wskaźnika przeżywalności osób chorych na nowotwory. Jak już było wstępnie poruszone, długie kolejki do specjalistów a później długi czas oczekiwania na badania zupełnie nie współgra z dodatkowymi wydatkami na omawiany sektor publiczny. Dodatkowo należałoby rozszerzyć finanse na skierowania na bardziej szczegółowe badania. Z tym jest bardzo duży problem. Placówki medyczne jak chociażby przychodnie, mają ograniczone zasoby i możliwości wystawiania takich skierować, co za tym idzie, wielu pacjentów nie jest informowana o konieczności wykonania takich badań, a jeśli już, to muszą to zrobić prywatnie.

Podsumowując zaprezentowany temat zdrowia oraz poniekąd życia w ujęciu sektora publicznego i ponoszonych kosztów w tym obszarze, uważam jest wiele do zmienienia. Przede wszystkim należałoby uwzględnić priorytety i ludzi, którzy tworzą ten sektor. Sytuacja z lutego 2020, jest dla mnie kuriozalna i czytając komentarze ludzi, nietrudno zauważyć, że społeczeństwo również jest zażenowane i uważa takie zachowanie rządzących za – delikatnie ujmując – mało logiczne. A przecież obywatele są najważniejsi…

Skoro podany temat ma dotyczyć zmian w obszarze ESP to kolejnym z interesariuszy jako grupa, która ma również duży odzew w społeczeństwie są właśnie media, należące tak jak władze państwowe do zespołu zewnętrznego. Spójrzmy teraz na tą kategorię nieco życzliwiej (zapominając na chwilę o nieprzychylnej opinii na jej temat z poprzedniej części). Media są i zawsze będą najbardziej obszernym i docierającym do każdego miejsca na ziemi, źródłem informacji.

Tematem, który od jakiegoś czasu jest dość mocno eksponowany i nagłaśniany przez media jest ochrona środowiska i naszej planety. I to popieram. Jestem za. Nadal jako władza państwowa – umownie przyjęta na rzecz tego eseju – jak najbardziej wsparłabym, aby ten temat był nagłaśniany i przez to szerzona była wiedza na temat tego jak możemy uchronić siebie i naszą planetę przez zagładą. Jest jednak pewne „ale”, które stanowi mój sprzeciw i według mojej opinii jest do zmian.

Każdy spot reklamowy, wywiad i opinia na temat środowiska jest udzielany przez znane wszystkim twarze z seriali oraz filmów. Za każdym razem, gdy widzę daną reklamę, w której aktor lub prezenterka telewizyjna zachęca nas do dbania o środowisko na wszelkie możliwe sposoby – od sprzątania śmieci po przemieszczanie się po mieście tramwajem lub rowerem, pojawia się u mnie pewne stwierdzenie do danej osoby: Pokaż mi swój samochód. Pokaż mi kilka swoich samochodów, które za pewne nie są eco-hybrid, niskoemisyjne lub elektryczne. Hipokryzja to dobre określenie tej sytuacji.

Nie twierdzę, że takie spoty zachęcające są bezużyteczne i powinny zostać ściągnięte z anteny. Nie. Ale za zmianę na plus zarówno dla społeczeństwa jak i dla kosztów ponoszonych na „znane twarze”, byłoby namówienie do tego typu spotów osoby, które rzeczywiście mają za cel ochronę środowiska.

Nakład finansowy z budżetu sektora publicznego na kampanie dotyczące środowiska, prowadzone przez osoby – kolokwialnie mówiąc – znające się na rzeczy, dałoby moim zdaniem znacznie lepsze efekty niż płacenie sporych sum osobom, które w tej kwestii mogą jedynie powiedzieć to co scenarzysta napisał na kartce.

Fascynującym zjawiskiem jest dla mnie również to, że wszyscy dobrze wiemy jak ważna jest segregacja śmieci, że korzystanie z prysznica jest lepsze niż z wanny itp., itd.…więc dlaczego problem się pogłębia? Potwierdzamy słowa znanych ludzi z telewizji, ale kiedy na ulicy pojawią się ekoaktywiści, którzy próbują coś nam przekazać, pokazać skalę problemu – nagle jest bunt, wzywanie policji i wszelka możliwa walka z ekosprzymierzeńcami. Gdzie więc jest sens i logika? Dlaczego wydawanie ogromnych kwot na celebrytów, którzy po emisji spotu o ochronie środowiska, odjeżdżają samochodem zanieczyszczającym powietrze jest w porządku? A jednocześnie normalne staje się nakładanie kar pieniężnych na ludzi starających się coś zmienić? Zainwestujmy w ludzi mających wiedzę i doświadczenie. Zainwestujmy w szkolenia, które mogliby chociaż poprowadzić tacy ekolodzy, którzy stają się niestety tymi nielubianymi przez społeczeństwo aktywistami, gdyż nie widzą już innego wyjścia. Szerzenie wiedzy poprzez odpowiednie wykorzystanie środków finansowych, przyniesie znacznie więcej korzyści niż wpompowywanie ogromnych kwot w kilkuminutowe reklamy, nie przynoszące żadnego odzewu.

Według mnie ta kwestia jest do zmiany. Skoro mamy możliwości oraz fundusze na to, aby nakłonić społeczeństwo do dbania o planetę, to dlaczego nie połączyć tego w jeden, logiczny, odpowiednio sfinansowany i przedstawiony przez osoby kompetentne plan działania? Niestety dla mnie tego typu kampanie nie mają już większego znaczenia, gdyż za tym wszystkim kryją się tylko ponoszone koszty i zerowe chęci do zmiany czegokolwiek.

Temat ESP i między innymi interesariuszy, którzy go tworzą można by rozwinąć na wielostronicowe opracowania, ale nie na tym mi zależało. Uznałam, że połączenie władzy państwowej, która (podobno może najwięcej) i mediów, które w pewnym stopniu stały się nieodzowną częścią świata, to dwa sektory, które umiejętnie wykorzystujące siebie nawzajem, mają bardzo duży potencjał do zmian.

Ekonomia sektora publicznego…skoro ekonomia to pieniądze a jak wiadomo pieniądz rządzi światem. I nie byłoby w tym nic złego, gdybyśmy umieli w rozsądny sposób nimi zarządzać i efektywnie wykorzystywać ich potencjał. Uważam, że jest wiele do zmiany ale raczej w najbliższym czasie to nie nastąpi. Być może, gdyby rządzący rzeczywiście skupili się na społeczeństwie i jego potrzebach coś by drgnęło i świat choć trochę zmienił się na lepsze. Uważam, że nawet gdyby zgromadzić wszystkie pieniądze świata to jeżeli nie będzie się działać w sposób prewencyjny – odnoszę się tutaj zarówno do sektora ochrony zdrowia jak i do dbania o środowisko – to w pewnym momencie będzie za późno na ratowanie czegokolwiek. Zmiany wprowadza się systematycznie a ich skutki są widoczne dopiero po jakimś czasie. I może się wydawać z początku, że skoro nie widać od razu rezultatów to nie warto próbować. Czy nie warto zainwestować w służbę zdrowia? Czy nie warto zainwestować w sprzęt medyczny? Czy nie warto zainwestować w ludzi, którzy pokażą jak źle się dzieje z naszą planetą i jak ważne jest abyśmy zaczęli powoli, ale systematycznie działać dla naszego wspólnego dobra? To pytanie powinien zadać sobie każdy, komu chociaż trochę zależy na przyszłości świata i ludzi którzy go tworzą.

Żar

Bardzo ciekawie a zarazem specyficznie skonstruowana ksiażka. W 99,99% jest ona połączeniem opisu sytuacyjnego i monologu głównego bohatera.

Z początku poznajemy naszego bohatera, który oczekuje przyjazdu dawnego przyjaciela. Ich spotaknie zaczyna się dość zwyczajnie, chociaż można wyczuć miedzy nimi dziwną atmosferę niedopowiedzenia.

Dalsze strony książki to właśnie w głównej mierze monolog. Można wyczuć, że nasz bohater ma jakieś pretensje do przyjaciela.

Wszystko utrzymane zostaje w wyczuwalnej niepewności, oczekiwaniu i obawie przed prawdą.

Ta krótka opowieść to ukazanie wielu lat męskiej przyjaźni i solidarności – jak się okazuje na pozór.

Ale także miłości – niestety nieuczciwej.

Do końca książki czekałam w napięciu czy przyjaciel z dawnych lat, naszego bohatera odważy się powiedzieć prawdę o tym dlaczego stało się tak a nie inaczej.

Nowy start

Rzuciłam studia. Brzmi jak życiowa porażka? Na pewno lepiej niż – została wyrzucona ze studiów. Ale nie, to nie porażka. Dla mnie to życiowy sukces.

Dlaczego?

Ponieważ odważyłam się zrobić coś dla siebie. Ponieważ idę na studia pisarskie! Chociaż uważam, że stwierdzenie, że czuję się jak wolny ptak jest dość banalny, to ja się właśnie tak czuję. Jakbym zerwała więzy, które mnie krępowały i ograniczały nie tylko ruchy ale i myśli.

Odważyłam się bo – jeśli nie istnieje reinkarnacja – to nie mam zamiaru, zmarnować tego jedynego życia na robienie czegoś czego nie chcę, czego nie kocham.

Chcę poświęcić się słowom, zdaniom, artykułom, książkom. Tworzenie tego wszystkiego mnie uskrzydla, sprawia, że chcę więcej. Patrzenie jak coś powstaje spod mojego pióra (mojej klawiatury) jest dla mnie najpiękniejszym widokiem. Widokiem na przyszłość, której nie chcę zmarnować i stracić.

Czy się obawiam?

Jak każdy. Ale zaryzykuję, dla samej siebie. Aby móc powiedzieć sobie, że spróbowałam. Wierzę, że się uda. Nie poddam się. Powoli i uparcie, będę dążyć do tego, aby zrealizować moje marzenia.

Bycie copywriterem, pisarką, artystką. Tego właśnie chcę od życia i od samej siebie.

Mur duchów

Bardzo specyficzna książka już od pierwszych stron. Osobiście czytając ją, czułam narastający dyskomfort psychiczny a później nawet fizyczny.

W sposób nieoczywisty ukazuje przemoc rodzica wobec dziecka. Męża wobec żony.

Czytając ją czułam się skrępowana – jakbym podglądała czyjeś bardzo prywatne życie. Życie, które nie powinno wyglądać w ten sposób.

Kolejne strony sprawiały, że czułam odrazę do jednego z bohaterów i ogromne współczucie do bohaterki.

Książka pozostawia w nas uczucie niesprawiedliwości, złości – a u mnie – chęci zmiany tego świata na lepsze.

Jest to pozycja dość ciężka psychicznie. Ja osobiście długo nie mogłam pozbierać się emocjonalnie – chociaż w tej opowieści jest tak wiele prawdy, która nas otacza, a której nie zauważamy lub nie chcemy widzieć.

Na pocieszenie dodam, że nie wszystko w tej powieści jest stracone…

Kwiaty dla Algernona

To jedna z tych książek, które długo nie pozwalają o sobie zapomnieć i sprawiają, że człowiek czuje się kimś innym niż był przed jej przeczytaniem.

Dla mnie ta książka jest jak proces, cykl, ewolucja głównego bohatera. Pierwsze strony czyta się ciężko – gdyż poznajemy naszego bohatera jako osobę chorą umysłowo – chociaż w moim odbiorze, bardzo ciepłą i empatyczną. Nasz bohater prowadzi dziennik i opisuje swoją niezwykłą przygodę – przemianę, którą podarowują mu lekarze.

Jednak „dar” który otrzymuje okazuje się dla niego brzemieniem. Prawdą, której nie chciał poznać, a która okrutnie go zabolała.

Ta książka bardzo mocno otwiera oczy, serce i umysł na osoby podobne do Charliego.

To ciężka, bolesna ale prawdziwa opowieść o świecie i ludziach którzy nas otaczają a których zdarza nam się krzywdzić – czasem z premedytacją.

Żyletkę zawsze noszę przy sobie

To jedna z nowszych pozycji i uważam, że została wydana w najlepszym możliwym czasie. Małgorzata Gołota przeprowadza wywiady z lekarzami psychiatrii, rodzicami oraz co najważniejsze i najboleśniejsze – dziećmi i młodzieżą cierpiącą na depresję.

Książka pozwala w pewnym stopniu zrozumieć co czują, myślą i przeżywają osoby zmagające się z tą podstępną chorobą.

W brutalny sposób ukazuje również jak bardzo nasze społeczeństwo nie potrafi jeszcze obchodzić się z osobami, chorującymi na depresję.

Myślę, że jest to jedna z tych książek które powinien przeczytać każdy i jednocześnie nie spocząć tylko na niej ale wgłębić się w temat, aby pozbyć się wszelkich uprzedzeń do osób z depresją.

Myślę również, że to doskonała lektura dla rodziców, którzy mają pod swoją opieką dziecko/dzieci cierpiące na depresję – ukazuje ona (poprzez wpisy z pamiętników) wewnętrzny, poszarpany i bardzo bolesny świat tych młodych ludzi, o którym boją się mówić dorosłym.

Kiedy wybaczysz sobie

Zapoznałam się z własną wartością

Przeanalizowałam własne ego

Spojrzałam w oczy mojemu drugiemu ja

Przeklęłam swoje złe strony

Nadałam sens tym dobrym

Uchwyciłam chwile najmniej pożądane

Pozwoliłam odejść niespełnionym marzeniom

Rozerwałam powłokę skrywającą duszę

Łzy zostały wysuszone

Krzyk ściszony do minimum

Dopełniam niespełnione

Zwyczajność postawiłam na wyższy piedestał